wtorek, 24 maja 2016

Smutny obowiązek

II Początek



     Usiadła na łóżku i spojrzała się nieprzytomnie przez okno. Tak bardzo nie miała ochoty wstawać i zacząć walkę z kolejnym dniem. Może dzisiaj przyjdzie odebrać dług jej matki? Może jutro? A może w ogóle tego nie zrobi? Przetarła twarz dłońmi i westchnęła cicho. Nic jak na razie nie jest w stanie jej zmusić, aby się zgodziła na ten chory układ. 
- To wina mojej mamy... Więc dlaczego ja mam się na to zgodzić? - zapytała się samej siebie, wyginając usta w delikatnym, pełnym satysfakcji uśmiechu. Wstała szybko i ruszyła w stronę korytarza, biorąc po drodze czyste ubrania. Po pierwsze: nie może dać się zastraszyć żadnemu wampirowi. Nie może nikomu dać przewagi psychicznej, bo wtedy będzie na przegranej pozycji. Musi z kimś o tym porozmawiać i się poradzić. Cała rodzina pierwotnych o tym wie, a Rebekah wspominała, że Klaus poszedł do Caroline. Więc może to blondynka będzie teraz najodpowiedniejszą osobą do takich rozmów. Została najprawdopodobniej wtajemniczona i nie będzie jej musiała wszystkiego tłumaczyć od początku. Tylko będzie trzeba opowiedzieć jej sytuacje z baru, a może Niklaus też już jej o tym powiedział? Wbrew wszelkim pozorom, mulatka by się na niego nie denerwowała, gdyby to zrobił. Przynajmniej nie musiałaby znowu do tego wracać. 
    Podeszła pod dom przyjaciółki, ale zawahała się, gdy miała zapukać. Czy jest w stanie rozmawiać o błędach swojej matki z inną osobą? Przełknęła ślinę i szybko zapukała, widząc znajome auto na horyzoncie. Zapamiętała je raz, gdy pewien pierwotny z niego wychodził, aby wejść do Grill'a. Mama Caroline otworzyła, a mulatka niewiele się zastanawiając wpadła do domu swojej przyjaciółki. Nie była jeszcze gotowa na konfrontację z tym ohydnym wampirem. 
- Przepraszam, że tak weszłam bez zapowiedzi - powiedziała lekko zakłopotana, ale Liz się tylko do niej uśmiechnęła przyjaźnie. Już za długo znała przyjaciółki swojej córki, aby wiedzieć, że bez ważnego powodu by tak żadna z nich nie wpadła. 
- Nie ma problemu - odpowiedziała jej blondynka i wskazała głową na schody. - Caroline jest u siebie i właśnie wyzywa rodzinę pierwotnych, po krótkiej wizycie Klausa. Cóż, nie chciałam go wpuścić, ale ja się z nim siłować nie będę. Aż tak dużo czasu nie spędzam na siłowni. Do zobaczenia, Bonnie. 
- Do widzenia - westchnęła cicho i spojrzała się przygnębiona na drzwi. Odsunęła się od nich i ruszyła powoli po schodach na górę. Weszła do pokoju swojej przyjaciółki, która miotała się wściekle po pokoju. Dopiero po chwili zauważyła mulatkę, która ją obserwowała z rozbawieniem. 
- A ty to nie mogłaś mi powiedzieć, w co twoja mama cię wpakowała? Powiedziała Klausowi, że nie chcę go widzieć póki tego wszystkiego nie odkręci! Wyśmiał mnie, rozumiesz? Stanął tam, gdzie ty teraz stoisz, powiedział, co się stało w barze, o czym też mi nie wspomniałaś, ale nieważne i później ja mu wygarnęłam, a on stał i się śmiał! Palant jeden, imbecyl, popieprzony krwiopijca! 
- Caroline, spokojnie... To chyba ja tutaj powinnam być wściekła na pierwotnych, a nie ty, prawda? - zaśmiała się Bonnie, patrząc na swoją blond przyjaciółkę. Nie spodziewała się takiej reakcji po niej, ale cóż... Zrobiło jej się miło. 
- Ale ja muszę się podenerwować za nas dwie! Bo ty, jak widać, nie masz zamiaru - prychnęła i usiadła na łóżku z morderczym wyrazem twarzy. - Chyba musimy się napić, bo na trzeźwo tego nie przeżyjemy. 
- Caroline, nie chcę, abyś sobie psuła relacje z Klausem przeze mnie - powiedziała zaczepnie mulatka, przez co blondynka klepnęła ją w ramię w ramach protestu. 
- Nieprawda... Nic już ich bardziej nie pogorszy - szepnęła i schowała twarz w dłonie. Cała złość jaka w niej była, jakby gwałtownie zmalała i ustąpiła zmęczeniu. Mulatka uśmiechnęła się delikatnie, gdy tylko to zobaczyła.
     Usiadła obok dziewczyny na łóżku i położyła jej głowę na ramieniu. Westchnęła cicho, myśląc o tym, co może ją spotkać w najbliższym czasie. Kto powiedział, że spotkania z pierwotnymi należą do łatwych? Chyba nikt by się na coś takiego nie odważył. Zawsze im towarzyszą silne emocje, na przykład strach lub nienawiść. Kiedyś myślała, że dużym problem jest nienauczenie się na klasówkę z matematyki, później że Damon i Stefan zabiją całe miasto, co się okazało bezpodstawne, przynajmniej w przypadku jednego z tych dwóch wampirów. A teraz? Za co los ja pokarał takimi długami po matce? Dlaczego ona ma je spłacać?
- Musisz z nim walczyć i nie pokazać mu, że się boisz - powiedziała cicho Caroline, chociaż wiedziała, czym może się skończyć takie zachowanie. Ale jeśli już ktoś miał umierać to przynajmniej z godnością.
- Wiem o tym i na pewno tego spróbuję - mruknęła w odpowiedzi. Nie było trzeba mówić nic więcej. Rozumiały się bez słów, w końcu, już za dużo razem przeżyły, aby nie rozróżniać emocji drugiej.

***

     Szła z wysoko podniesioną głową przez miasto, wiedząc że w każdej chwili może spotkać tego jednego, przeklętego wampira, który na siłę próbuje jej zniszczyć życie. Nie pozwoli mu na to, przynajmniej taki miała plan na najbliższą przyszłość. Weszła na werandę przed swoim domem i zaczęła szukać kluczy w torebce, co jak się chwilę potem okazało - było zbędne. Drzwi otworzyły się przed nią, a w progu stanął pierwotny. Patrzył się na nią uważnie i bez słowa wszedł w dalszą część domu. Zacisnęła usta w wąską linię i wiedziała, że ktoś tu będzie zaraz miał zrobioną awanturę i nie miała na myśli siebie.
- Co ty, do cholery, robisz w moim domu? - warknęła wściekle, wchodząc za nim do salonu. Rzucił jej obojętne spojrzenie i usiadł w fotelu, kładąc swoje nogi na ławie do kawy. Wziął z niej szklankę whiskey, którą musiał się poczęstować sam podczas jej nieobecności. Założyła ręce na piersi, patrząc się na niego wściekle. Miała przypuszczenia, dlaczego przyszedł, ale wolała o nich nie myśleć, aby jeszcze bardziej się nie denerwować.
- Na razie rozglądałem się, w jakich warunkach mieszkasz, ale to tylko z czystej ciekawości. Jednak nigdzie nie zauważyłem ropuch i czarnych kotów... Czy ty na pewno jesteś wiedźmą? - zapytał się całkiem poważnie, patrząc jej prosto w oczy i unosząc jedną  brwi. Zacisnęła zęby, aby tylko się trochę uspokoić. Wiedziała doskonale, że chce ją tylko zdenerwować i mu się to udawało.
- Uwierz mi na słowo, że nie chcesz tego sprawdzać na własnej skórze - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Stukała palcami o swoje ramię, co tylko pokazywało jej ledwo skrywane uczucia. - A teraz powiedz mi, czego ty tak naprawdę ode mnie chcesz? Chyba nie przyszedłeś tutaj, aby mnie obrażać?
- Nie - odpowiedział krótko i się podniósł. Obszedł ją w kółko, nie spuszczając wzroku z jej ciała. Czuła się jak zwierzę na wystawie w ZOO. - Twoja matka zawarła ze mną układ.
- Słyszałam coś o tym i chyba nie myślisz, że się na to zgodzę? - parsknęła ironicznym śmiechem. Wiedziała, że jest na straconej pozycji, ale czy aby na pewno? Może uda jej się coś ugrać.
- Nie pytam się ciebie o zgodę. Jesteś do tego obowiązana magią, którą twoja ukochana matka cię obdarzyła, gdy byłaś jeszcze nic nieznaczącym bytem ludzkim - uśmiechnął się chytrze, oblizując dolną wargę. Magia... jak ona nie mogła pomyśleć o tym wcześniej? Jeśli matka naprawdę to zrobiła, to nie będzie miała nic do gadania, bo skaże się na ogromne cierpienia. - Zbladłaś, kochana. Pewnie wiesz, o czym mówię i zdajesz sobie sprawę, że nie masz szans wygrać. Czyż nie mam racji?
- Znajdę sposób, aby to odwrócić, ty cholerny... - zaczęła wściekle, ale on przyłożył palec wskazujący do jej ust. Sama nie wiedziała, dlaczego umilkła. Mogła dalej na niego warczeć i wyrzucić go z domu.
- Ci... Nie masz po co marnować sił na bezsensowne kłótnie. Będziesz mi jutro potrzebna, bo wyjeżdżam do Nowego Jorku i ty jedziesz ze mną. Twoja miesięczna służba zaczyna się dnia jutrzejszego o  dziewiątej rano... - nachylił się w jej stronę, odgarniając włosy na jedno ramię. Poczuła jego w miarę ciepły oddech na skórze swojej szyi i ucha. - Jeśli to cię pocieszy... Postaram się ciebie nie zabić, ale nigdy nie zapomnisz tej miesięcznej służby. Do zobaczenia.
     Odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy tylko usłyszała dźwięk zamykanych drzwi. W tym momencie jeszcze bardziej znienawidziła swoją matkę. Jak mogła jej coś takiego zrobić? Jak mogła ją wydać na takie tortury psychiczne, które sprezentuje jej Kol Mikaelson? Nie miała serca, gdy mu to obiecywała. Mogła rozważyć wszystkie za i przeciw. Jednak tego nie zrobiła i tym samym sposobem straciła swoją jedyną córkę.

niedziela, 6 grudnia 2015

Smutny obowiązek


I Nowi przyjaciele




     Bonnie usiadła pod drzewem i schowała twarz w dłonie. Jak można kogoś tak upokorzyć? I jeszcze nie prywatnie, tylko w barze. Gdyby tylko nie była tam sama, skazana na siebie to może inaczej potoczyłaby się ta cała sytuacja. 
     Westchnęła cicho, wiedząc, że te łzy, spływające po policzkach na nic się nie zdadzą. Ona musi się po prostu odegrać, aby nie pokazać, że jest słabą wiedźmą, którą ten wampir może sobie pomiatać. I jeszcze Jeremy! Jak on mógł powiedzieć jej w barze, że woli April? Wiedział doskonale, że niedaleko siedzi pierwotny, który wszystko podsłuchuje. Później ją wyśmiał, a Jeremy, któremu tak ufała nawet nie kiwnął palcem, aby jej pomóc!
      Wstała i ruszyła w stronę swojego domu, w którym czeka na nią tylko pustka. W sumie mogłaby się wyprowadzić do swojej matki, ale tej nie chciała znać, ani nie miała najmniejszego zamiaru opuszczać swoich najbliższych przyjaciół. Otarła szybko łzy, idą przed siebie ze spuszczoną głową. Nawet nie zauważyła, że przed nią zmaterializował się jakiś wampir. Wpadła na niego, ale na szczęście pomógł jej złapać równowagę. Odsunęła się kawałek i spojrzała się prosto w brązowe oczy pierwotnego. Posłał mi delikatny uśmiech. 
- Witaj, Bonnie.
- Elijah... Coś się stało?  - zapytała się, nie wiedząc czy odpowiedź będzie taka, jaka powinna być.
- Słyszałem, co się dziś wydarzyło. Przepraszam cię za mojego brata, czasami nie wie, jak powinien się zachować - odpowiedział poważnym tonem, wyciągając w jej stronę ramię. Ujęła je i ruszyli razem w stronę jej domu.
- Nie musisz mnie za niego przepraszać. To on się tak zachował, a nie ty. To on powinien mnie szczerze przeprosić - mruknęła niewyraźnie, zastanawiając się, czy dobrze, że to powiedziała. Mogła tymi słowami urazić jedynego pierwotnego, którego w miarę lubiła, ale na pewno szanowała.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale... jest jeszcze jedna rzecz, o której nic nie wiesz - powiedział cicho i niepewnie, jakby nie wiedział, czy może ją uświadomić. Spojrzała się na niego z zaciekawieniem.
- Nie jestem pewien, czy to na pewno o ciebie chodzi, ale najprawdopodobniej twoja matka miała dług u Kola, a on zawsze żąda zwrotu przysług - westchnął cicho, a mulatce z wrażenia aż zakręciło się w głowie. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Potrząsnęła głową, aby wrócić do normalności. - Jednak pamiętaj, że jeśli okaże się, że to jest twoja matka, to... możesz na mnie liczyć.
- Dziękuję ci, ale mam nadzieje, że nie skorzystam z tej oferty - odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem i się od niego odsunęła. Byli tuż koło jej domu. Pokiwał głową z lekkim powątpiewaniem. - Do zobaczenia, Elijah.
- Do zobaczenia, Bonnie.

***

     Siedziała u siebie w domu i co chwilę przeczesywała włosy wolną ręką. W drugiej trzymała telefon, a na wyświetlaczu był numer jej matki. Już od dłuższego czasu zastanawiała się, czy do niej nie zadzwonić, ale się bała. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Dziewczynie groziło niebezpieczeństwo w postaci pierwotnego wampira i chciałaby jak najszybciej wyjaśnić całą sytuację. Chciałaby usłyszeć, jak matka śmieje się z jej głupoty i niedorzeczności całej tej rozmowy. Nacisnęła zieloną słuchawkę i włączyła głośnik. Słysząc równomierny sygnał, coraz bardziej się denerwowała. Co się stanie, jeśli to prawda?
- Halo? - usłyszała i z wrażenia prawie upuściła telefon.
- Mamo? Musimy porozmawiać - powiedziała chłodnym głosem, aby w żaden sposób nie pokazać, że za nią nawet w najmniejszym stopniu tęskni.
- Coś się stało?
- Chodzi o pewnego pierwotnego wampira, bodajże Kola Mikaelsona. Znasz go? - nie, nie może go znać. To nie może być prawda.
- Miałam nieszczęście go poznać - jej matka zwolniła i powoli wypowiadała każde słowo, jakby zastanawiając się, do czego jej córka zmierza.
- Czy zawarłaś z nim jakiś układ? Jesteś mu coś winna?
- Bonnie...
- Tak czy nie? - krzyknęła, bo nerwy już odmówiły dziewczynie posłuszeństwa. Chciała się dowiedzieć, czy ma się czego obawiać w najbliższym czasie.
- Bonnie, ja jestem mu winna ciebie na miesiąc. Uciekałam przed czarownicami, byłam w ciąży, a on jedyny  zaproponował mi pomoc, gdy dowiedział się, że jestem wiedźmą. One chciały zabić ciebie... - rzuciła telefon na kanapę, nie słuchając dalszych tłumaczeń matki. Schowała twarz w dłoniach i cicho zapłakała. Jej ciałem po chwili wstrząsnął silniejszy szloch rozpaczy. Była wściekła i załamana jednocześnie.
     W jej głowie błądziło jedno pytanie, gdy położyła się do łóżka. Co będzie musiała robić przez okrągły miesiąc. Podciągnęła kołdrę wyżej, zakrywając sobie zmarznięte ramiona. Dlaczego ona? Czemu jej matka coś takiego zrobiła? Nie mógł pomóc jej Elijah? Otarła grzbietem dłoni policzki mokre od łez. Zacisnęła usta w wąską linię i próbowała powstrzymać cichy szloch.

***

      Blondynka spojrzała się na swojego starszego brata z wielkim niedowierzaniem, po czym parsknęła śmiechem. Oparła się o kuchenny blat z szerokim uśmiechem i wzięła od Klausa szklankę z whiskey, a on rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.
- Elijah, powiedz nam, że żartujesz. Mamy pomagać sowim byłym... wrogom? - zapytała się, powoli sącząc trunek i patrząc badawczo na swojego rozmówcę. Hybryda też nie mogła w to uwierzyć, ale może wtedy Caroline spojrzy na niego inaczej. Uśmiechnął się przebiegle w kierunku swojego brata. Ten tylko westchnął.
- Nie żartuję. Ona potrzebuje naszej pomocy mentalnej. Wiecie, co Kol może zrobić z jedną wiedźmą, gdy ta będzie na jego łasce lub niełasce. A po dzisiejszym spektaklu, który urządził w barze... Jeszcze bardziej się o nią obawiam - mruknął, krzyżując ręce na piersi. Spojrzał się zmartwionym wzrokiem po kolei na swoje rodzeństwo. Brakuje tu tylko Finna, bo Kol nie mógł usłyszeć ich rozmowy.
- W sumie, to może być zabawa. A Klaus będzie miał pretekst, aby zagadać do Blondie, a ja do Stefano, więc się zgadzamy - odpowiedziała Rebekah i podeszła do lodówki. Wyjęła butelkę z krwią i wstawiła ją do mikrofali. Dawno nie polowała, ale zbytnio jej to nie przeszkadzało, bo przynajmniej blondyn nie patrzył się na nią z obrzydzeniem.
- Dobrze, że się dogadaliśmy. Tylko muszę się dowiedzieć, czy to na pewno chodzi o nią...
- Pójdę do niej - powiedziała Bekah, dopijając resztkę krwi Wyrzuciła puste opakowanie i w wampirzym tempie się ulotniła z rezydencji. Klaus spojrzał się na starszego brata i wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia, co chcesz osiągnąć sojuszem z nimi, ale nie mnie się w to mieszać - mruknęła hybryda i ruszyła do salonu. Jednak po drodze Elijah złapał młodszego za ramię.
- Zmieniłeś się. Kiedyś byś nawet nie pomyślał, że możesz pomóc wiedźmie, ale Caroline ma na ciebie doby wpływ - szatyn był z tego powodu bardzo zadowolony, jednak drugi prychnął z pobłażaniem.
- Ja się nie zmieniam... Nawet Caroline nie jest w stanie czegoś takiego osiągnąć...

***

- Bonnie Bennett, otwórz te cholerne drzwi! - wrzasnęła Rebekah, waląc w drewnianą taflę. Przestała, gdy usłyszała ciche kroki dochodzące z środka domu. Prychnęła wściekle i się dumnie wyprostowała. Spojrzała się na wiedźmę, która miała zdziwiony wyraz twarzy. Nie dziwiła jej się, bo od kiey pierwotni przychodzą do swoich wrogów? - Witam.
- Rebekah... Co ty tu robisz? - zapytała się cicho, odsuwając się od progu. Nie chciała się znajdować w zasięgu rąk blondynki, bo nie wiadomo, co strzeli je do głowy.
- Przychodzę w sprawie Kola. Elijah poprosił nas, abyśmy cię wspierali psychicznie. Ja, Elijah, Klaus i najprawdopodobniej Finn, ale o tym później. Wpuść mnie do środka, bo pewne osoby mogą nas podsłuchać, a jak zrobisz to swoje czary-mary, to będziemy nieosiągalne - powiedziała, uśmiechając się szeroko. Mulatka rzuciła jej niepewne spojrzenie.
- Skąd mam wiedzieć, że nie będziesz chciała mnie zabić?
- Mam interes w tym, że będę ci pomagać, a zabicie cię nic mi nie da, a wręcz stracę - wiedźmę oświeciło.
- Chodzi o Stefano? 
- Tak - odpowiedziała z przekąsem Mikaleson, a mulatka puściła jej oczko. Pierwotna podniosła do góry jedną brew.
- Wejdź.. Jeśli mi pomożesz i pozbędziesz się Kola, to powiem o jakiś twoich dobrych cechach Stefanowi.
- Kola się nie da pozbyć. Jak już raz się na coś uprze, to później łatwo nie odpuści. Ale w razie potrzeby, mogę... dać ci swojej krwi, aby cię nie zabił. A ta trójka starszych ode mnie idiotów będzie próbowała wpłynąć na jego psychikę - odpowiedziała, siadając na fotelu. Spojrzała się an stolik, na którym leżały różne płyty z filmami i złapała jeden z nich. - O czym to jest?
- To? O ludziach, którzy zostali zamknięci w jednym pokoju i mają wybór. Albo się wzajemni pozabijają i jedna osoba wyjdzie z tego żywa albo gra zostanie skończona - odpowiedziała Bennett, patrząc się na okładkę "Piły". Nigdy nie lubiła tego filmu, chociaż miał coś takiego w sobie, że wracała do niego.
- Obejrzymy to? I tak muszę z tobą posiedzieć, aby mi uwierzyli, że tu w ogóle byłam. Klaus poleciał do twojej przyjaciółki, aby pochwalić się, jakim jest bohaterem - parsknęła śmiechem, słysząc słowa pierwotnej. Może nie są tacy źli, ale czas pokaże...

niedziela, 17 maja 2015

۩ 1 ۩

۩ Réunion ۩

Gdzie się pali książki, dojdzie w końcu do palenia ludzi.

     Czy jestem w stanie powiedzieć jak to się wszystko zaczęło? Chyba tak. Tylko nie wiem, jak zacząć. Pewnie wszyscy powiedzieliby, żeby zrobić to od początku. To może opowiem wam tę historię... Historię mojej egzekucji. To, jak prawie umarłam z ręki znienawidzonego wampira. 
     Jednak nie pora o tym rozmawiać. To jest na samym końcu tej historii. Nienawidzę go, ale kiedy ona się skończy? Z jego lub moją śmiercią. Tego jest pewna. 
     Nazywam się Bonnie Bennett. Moi rodzice zginęli, a ja wychowałam się sama w Nowym Orleanie.Czy może być coś gorszego od powrotu do domu, gdzie leży twoja martwa rodzina? Tak. Wiadomość, że ten wampir nawet się nie pofatygował, aby im zadać jak najmniej cierpienia. Podobno uśmiechała się, jak ich zabijał. Chcę tylko zemsty, ale wiem, że nie mogę go zabić, bo zabiłabym swoich przyjaciół. 
     Pamiętam swój pierwszy dzień, gdy dołączałam do sabatu... To było dwa lata temu, a wtedy nawet nie pomyślałam, że to może się tak zakończyć. Wyśmiałabym osoby, które by mi to opowiedziały, a jednak to prawda.

"- Czy ty, Bonnie Bennett, jesteś gotowa na ryzyko, które przyniesie ci przynależenie do naszego sabatu? Czy rozumiesz wszystkie konsekwencje swoich czynów? - zapytała się starsza kobieta z siwymi, kręconymi włosami. Swoimi zamglonymi, zielonymi oczami obserwowała każdy najmniejszy ruch mulatki.
 - Jestem gotowa na wszystko. Przysięgam swoją wierność...
- Jeśli nas zdradzisz, sama się wydasz Mikalesonowi. Uważaj, bo takiego spotkania nie przeżyjesz...
- Przysięgam na to spotkanie - odpowiedziała, a na jej ramieniu pojawił się czarny wzorek, który pokazywał jakieś dziwne litery. To był znak, że teraz należy do sabatu czarownic z Nowego Orleanu, który jest jednym z tych, którym się udało uciec ze szponów krwiożerczego wampira."


***
To na taki początek. Wiem, że dawno mnie tu nie było, ale miałam za dużo na głowie. Postaram się to wszystko nadrobić xD

niedziela, 8 marca 2015

Abattage

Po skończeniu tego opowiadania pt. "Uczucia nie zawsze są złe..." będzie nowe. Jak widzieliście, zrobiłam nowy szablon, który był robiony z myślą o nowej historii. Będę dążyć do Kennett, ale na to będziecie musieli poczekać :P 

ZAPOWIEDŹ

Niczym niewyróżniająca się czarownica, mieszkająca w Nowym Orleanie. Nie ma przyjaciół, ale w mieście poznaje najbardziej wpływowe wiedźmy w NO. Przeprowadziła się tu po śmierci rodziców w NY. Zostali zamordowani przez wampira, których dziewczyna szczerze nienawidzi.

W NO poznaje grupę wampirów, które zachowują się w stosunku do siebie jak rodzina. Obserwuje ich, bo ma zamordować. Jednak po bliższym poznaniu, ratuje ich od egzekucji. Jest ścigana przez sabat oraz przez pierwotnego wampira, który chce wybić wszystkie wiedźmy na świecie, a jest to Kol Mikaelson.

wtorek, 3 lutego 2015

Przepraszam

Przepraszam Was bardzo, ale muszę Was powiadomić o tym, że zawieszam ten blog. Są dwa, a może nawet trzy powody, dla których musiałam podjąć tę decyzję.

1) Mam w tym roku egzaminy i muszę się do nich uczyć, bo muszę się dostać do dobrej szkoły.
2) Wyprowadzam się w wakacje do Kanady, więc nauka angielskiego i francuskiego(którego w ogóle nie znam).
3) Brak czasu, choć bardzo tego żałuję.

Rozdziały może będą się pojawiać, ale nie obiecuję, że się pojawią w jakimś najbliższym czasie. Bardzo mi z tego powodu przykro, ale mam nadzieję, że mnie zrozumiecie.

niedziela, 26 stycznia 2014

Ogłoszenie I

Jak nie piszesz komentarzy, to chociaż odpowiedz w ankiecie ;)

niedziela, 19 stycznia 2014

Prolog

Kol:

     Usiadłem w fotelu z zamiarem napicia się whiskey. Sączyłem powoli jeden z moich ulubionych trunków, a po moich ustach błądzi złośliwy uśmieszek. Niby jestem "żywy" od kilku dni, ale nadal nie spotkałem tej całej wiedźmy. Powinienem jej podziękować, przynajmniej tak twierdzi moje rodzeństwo. Jednak za co? Za to, że wykorzystała to swoje czary-mary w dobrym celu? Chyba to jakiś żart.
     Wstałem, odkładając pustą już szklankę na stół. Przeciągnąłem się z leniwym uśmiechem na ustach. Czas wybrać się do baru i zjeść coś pożywnego. Czego się nie robi dla przedłużenia gatunku...
- Kol! - usłyszałem wrzask mojej najukochańszej siostry, gdy stałem już w drzwiach. Westchnąłem głośno i się odwróciłem.
- Czego?
- Jedziemy wybrać dom dla nas... Znalazłam jakiegoś fajnego architekta w Nowym Orleanie. Także rusz ten swój antyczny zadek i jedziemy - powiedziała i wyszła, oczekując, że za nią pójdę. W sumie, to nie głupi pomysł, bo nie chcę słuchać jak mój straszy brat podrywa tę całą blondynę i nikt nie będzie się czepiał mojego zachowania.


Bonnie:

 
     Gdyby nie Caroline, teraz nasze miasto byłoby bezpieczne. Ale nie, ja musiałam jej posłuchać i musiałam wskrzesić wszystkich pierwotnych. A dodatkowo zobaczyła jak się zawahałam, gdy miałam przywrócić do żywych Kola! Jeszcze bezczelnie mi z tego powodu dogryzała. Nienawidzę czegoś takiego. Niby raz się do niego uśmiechnęłam, ale to było raz! A to, że wzbudza we mnie jakieś dziwne emocje, to nie moja wina. 
     Prychnęłam, gdy usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Jeszcze teraz nikt mi nie daje spokoju. Chociaż  to Rebekah, więc pewnie chce gdzieś wyjść. Po tym jak jej bracia wrócili, zrobiła się dla nas nadzwyczaj miła. 


✉ Rebekah ✉: Jutro wieczorem jest u mnie spotkanie. Musisz przyjść, bo będzie Elena i Care, niestety, będą moi bracia, ale raczej nie będą nam przeszkadzać. Do zobaczenia. 


     Uśmiechnęłam się, widząc tę wiadomość. Przynajmniej ona potrafi poprawić mi humor. Mimo że kiedyś jej szczerze nienawidziłam, to jak tak dalej pójdzie, to będzie naszą przyjaciółką, jeśli już nie można jej do tego grona zaliczyć.